4 lipca. Dzien Niepodleglosci. Urodziny Ameryki. Jak na kazde wielkie amerykanskie swieto przystalo, celebracja jest huczna, z tradycjami, wybuchowa i rozrzutna.
Dzien Niepodleglosci upamietnia zaadoptowanie przez Kongres Deklaracji Niepodleglosci, podpisanej przez 13 oryginalnych stanow (Delaware, Pensylwania, New Jersey, Georgia, Connecticut, Massachusetts Bay, Maryland, Karolina Poludniowa, New Hampshire, Wirginia, Nowy York, Karolina Polnocna oraz Rhode Island and Plantacje Providence), w ktorej anonsuja one swa niezaleznosc od Wielkiej Brytanii (z ktora wtedy amerykanskie kolonie byly w stanie wojny). Deklaracja zostala sformulowana przez "Komitet Pieciu", w sklad ktorego wchodzili: Thomas Jefferson, John Adams, Benjamin Franklin, Robert R. Livingston i Robert Sherman. Zostala ratyfikowana przez Kongres 4 lipca 1776.
"We hold these truths to be self-evident, that all men are created equal, that they are endowed by their Creator with certain unalienable Rights, that among these are Life, Liberty and the pursuit of Happiness." Jedno z bodaj najbardziej znanych zdan z amerykanskiego jezyka i moze jedno z najwazniejszych.
Czyz nie paradoksem jest, iz cale Stany swietuja niedpodleglosc od Wielkiej Brytanii, podczas gdy de facto wiekszosc z nich brytyjskich rzadow nigdy nie zaznala, gdyz dolaczyla do Unii/powstala dlugo po fakcie? Z drugiej strony, gdyby nie Deklaracja i odciecie sie od Imperium, dzisiejsze Stany w tym ksztalcie i formie moze w ogole by nie istnialy? A zatem po raz kolejny wzniesmy toast za Ojcow Zalozycieli!
4 lipca staje sie zatem swietem narodowym, dniem wolnym od pracy, pretekstem do odpoczynku, odwiedzenia rodziny tudziez zorganizowania przyjecia. Powstaja specjalne menu i na te okazje stworzone różnorakie dekoracje, w ktorych podkresla sie 3 amerykanskie kolory (biel, czerwien i niebieski). Szczegolnie jest to widoczne w deserach (jagody i maliny/truskawki na bialym ciescie), w obrusach i serwetkach. Zapala sie barbecue i ot, tak niewinnie grillowanie nagle staje sie narodowym sportem. Zatem burgery i hot dogi dominuja, obok salatki ziemniaczanej i zeberek. Nie bylaby to Ameryka, gdyby zabraklo pie: albo jablkowa, albo z owocami typowo letnimi: truskawki, maliny, brzoskwinie... No i arbuzy! Zatem mozna obejsc sie, a raczej objesc, jedzeniem cokolwiek piknikowym, co tez gros osob czyni. Szczesciem jest tego kraju i jego mieszkancow, iz moga swietowac swoje narodowe swieto latem, gdy pogoda dopisuje i mozna wybrac sie na plaze, do parku, do lasu tudziez na camping cala rodzina i z przyjaciolmi, zamiast ogladac niemrawie wygladajacego prezydenta, ktory maszeruje z zolnierzami i sklada wience na grobach walczacych, w cieplym plaszczu, marznacego pod marznaca mzawka lub sniegiem, przed telewizorem siedzac, popijajac goraca herbate, w totalnym znudzeniu...
Dzien Niepodleglosci jest dniem radosnym i rodzinnym, zwienczonym tradycyjnymi sztucznymi ogniami (ktore dzieja sie takze w dzien przed i po: miasta, konkurujac ze soba o atencje mieszkancow, zdecydowaly sie organizowac pokazy sztucznych ogni 4 lipca i w dni sąsiadujące. W ten sposob mozna obejrzec 3 pokazy albo wybrac sie tylko na ten 3go, jako ze 4ty jest dniem wolnym i mozna pobawic sie dluzej. Pragmatyzm typowo amerykanski). Skadinad miasta pobieraja rowniez oplaty za pokazy, a raczej za miejsca siedzace, jako ze sztuczne ognie, z racji na swoj charakter, widoczne sa ze znacznej odleglosci i oplaty owej mozna sprytnie uniknac i niczego nie stracic. W ten sposob ludzie gromadza sie na ulicach, zajmuja miejsca: przynosza swoje wlasne krzesla i koce lub instaluja cale konstrukcje na tylach swoich ciezarowek (typowa Ameryka!), bawia sie, podziwiaja... Traci na tym miasto i mozna by sie martwic, czy aby nastepnego roku znajdzie sie w budzecie pozycja na pokazy 4to lipcowe, skoro nagle nikt nie ma ochoty za zorganizowane miejsca siedzace placic? Alez cała zabawa w tych improwizowanych, spontanicznych spotkaniach mieszkańców, w tym niezaplanowanym poczuciu spolecznosci i przynaleznosci do czegos wiekszego i wazniejszego, w tym duchu amerykanskiej jednosci! Nie można nam tego odebrać! Toz to amerykański przywilej i prawo, dający nam poczucie wolności, pozwalający nam cieszyć sie życiem i dążyć do (ogólnego) szczęścia -- Deklaracja Niepodległości nam to zagwarantowala! A zatem sztucznych ogni w przyszłym roku oczekiwać bedziemy (i niejako przez przedluzenie mozemy powiedziec, ze Ojcowie Zalozyciele rowniez w owej gwarancji maczali palce...)!
Nieuchronne zblizanie sie 4 lipca jest nam anonsowane na kazdym kroku przez pare tygodni przed przez przemysl konsumpcyjny. Krzyczy o tym telewizor, reklamy i gadajace glowy, reklamowki wyskakuja z gazety codziennej i jak grzyby po deszczu wyrastają flagi amerykanskie na domach i na samochodach, oczywiście (szczegolnie ciezarowkach, im wiekszych, tym bardziej impresjonujacych) i powiewaja na wietrze. Wydaje sie, ze celebracja nie bedzie miala konca, takie to bedzie swieto!
Tymczasem, 4ty lipca pojawia sie i znika (jak, nomen omen, miss America ze znanej polskiej piosenki lat 80tych). Zapewne w lodówce pozostały resztki z dnia poprzedniego (leftovers w amerykańskiej lodowce, tzn. kulturze są bardzo cenione, nawet te niedojedzone z restauracji przynosi sie do domu w torebce lub kartonie), które chętnie zostaną skonsumowane na lunch, wspomnienia w bolącej głowie (moze o jeden toast za Ojców za dużo...) oraz inne dobra zakupione w ramach czwarto-lipcowej wyprzedaży rownież przypominają o minionym dniu... Jedynym pocieszeniem i swoista powtorka z rozrywki będa kolejne wieczorne pokazy sztucznych ogni. Oby nie skończyły sie i one jednym wielkim wybuchem: http://youtu.be/IbhbMSSyo4c...